Forum Narnia.pl Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
Krzyk ciszy

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Narnia.pl Strona Główna -> Stara Szafa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nienna
Osobisty Strażnik Króla
Osobisty Strażnik Króla


Dołączył: 30 Kwi 2009
Posty: 1305
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 17:01, 20 Sie 2010    Temat postu: Krzyk ciszy

Tekst pojedynkowy, dedykowany Faramirowi.


Krzyk ciszy

Tyle zła działo się wtedy w Śródziemiu. Śmierć zbierała swoje żniwo wszędzie, nie tylko w Mordorze. Ponure wieści docierały do Białego Miasta, a jego mieszkańcy z coraz większym niepokojem spoglądali w stronę ciemnych chmur, z każdym dniem gęstszych i zasnuwających jeszcze bardziej niebo nad mrocznym państwem Saurona.
A on, Namiestnik Gondoru, siedział jak zwykle w wielkiej, przeraźliwie pustej sali, na niższym tronie. Do tej pory zajmował się tylko i wyłącznie sprawą, z jaką posłał starszego ze swoich synów do Rivendell. Codziennie wyczekiwał wieści, z ustęsknieniem wyglądając swojego pierworodnego. Karmił się nadzieją, że w końcu przyniesie do Gondoru broń nieprzyjaciela… Na próżno.
Tamten dzień był wyjątkowo zimny i ciemny. Wszystko spowijała mgła, a ruchy służby i żołnierzy otwierających bramę, były dziwnie spowolnione. I ta przejmująca bladość na twarzy jego młodszego syna, gdy wchodził wolno do pustej sali. Dopiero po chwili Denethor zauważył, że w zesztywniałych od zimna dłoniach niesie pęknięty róg. Wyrwał mu go z rąk bez jednego słowa. Zupełnie, jakby to Faramir był winien śmierci Boromira. Bo on umarł, to było pewne, jednak Namiestnik nie chciał dopuścić do siebie tej straszliwej myśli. Kazał wszystkim opuścić salę, czyniąc ją tym samym jeszcze bardziej pustą. I został sam z ciszą, dzwoniącą w uszach. Nie istniało już nic więcej – tylko on i cisza, której nie dawał rady odpędzić. Teraz już całe miasto było nią przesiąknięte. Nie mógł tego dłużej znieść. Wciąż ściskając róg w drżących dłoniach, udał się na wieżę, by spojrzeć w Palantir. A kiedy już znalazł się w komnacie, do której nie wchodził za jego panowania nikt prócz niego samego, podszedł do wysokiego postumentu, na którym spoczywał jeden z widzących kamieni. Jego głęboka czerń przenikała na wskroś. Przy niej wszystko przygasało, nawet mury Białej Wieży zdawały się bledsze, a Drzewo wydawało się jeszcze bardziej martwe…
Denethor podszedł bliżej i spojrzał w nią. Chciał, tak bardzo chciał ujrzeć tam Boromira, ale wiedział, że nie będzie mógł. Znów widział tylko jedno – nieprzyjaciela.

***

Drzwi zamknęły się głucho, gdy Faramir opuszczał salę. Spojrzał na flagę, powiewającą na wietrzę. Drzewo było tak samo białe i tak samo martwe jak to, które trwało wciąż na dziedzińcu. Przenikliwy chłód dosięgnął go w jednej chwili, a on sposępniał jeszcze bardziej. Dookoła było tak cicho… Zupełnie jakby miasto dowiedziało się o śmierci jego brata i zastygło w milczeniu. Po chwili zaczęły do niego dochodzić przytłumione odgłosy miasta, gdzieś z dołu. Co więc sprawiło, że poczuł tą nagłą pustkę? Nie chciał się nad tym zastanawiać. Pragnął tylko jak najszybciej opuścić posępny dziedziniec i udać się do Ithilien. Byle dalej od brukowanego miasta, które w owych czasach wydawało się niczym innym, jak tylko kamiennym grobowcem, którego dawna biel została nakryta całunem cienia.

***

Twarz Mithrandira wydawała się jasna, gdy wchodził do sali, wiodąc za sobą Niziołka. Ale Denethor wiedział, że to tylko ułuda, tak naprawdę starzec znów niósł złe nowiny. Tak, zło dla Gondoru. On, Namiestnik, wiedział już wszystko, co chciał. Nie były mu potrzebne rady Czarodzieja, który tak naprawdę chciał pozbyć się go, robiąc miejsce temu Strażnikowi. Denethor był przygotowany na wszystko, co przyniósł Mithrandir. Spodziewał się jego wizyty. W czarnych czasach musiał go odwiedzić Szary Pielgrzym z ponurymi wieściami. Oprócz tego, przywiódł ze sobą hobbita. I ta mała istota opowiedziała Namiestnikowi, jak zginął jego syn. Denethor słuchał tej smutnej opowieści, czując jak coś się w nim załamuje. Tego było zbyt wiele, jak na jeden dzień.
Gdy w końcu odeszli, udał się znów na wieżę, by z powrotem zatopić się w czerni Palantiru, a może nawet odnaleźć cenne informacje… Tak, dzięki widzącemu kamieniowi mógł wiele. Bardzo wiele.

***

- Pięknieś wymyślił, Peregrinie Tuku! – Gandalf nie ukrywał swojego niezadowolenia. – Coś ty sobie myślał, ofiarując Denethorowi swe usługi?!
Pippin tylko wbił wzrok w ziemię i szedł w milczeniu za Czarodziejem. Obawiał się, że jeśli cokolwiek powie, Mithrandir znów rzuci tylko „głupi Tuk”, więc siedział cicho. W końcu napięcie między nimi nieco zelżało, a przynajmniej tak się hobbitowi zdawało. Odetchnął głęboko i zaczął rozglądać się z ciekawością dookoła. Przypatrywał się murom Białego Miasta i jego mieszkańcom. Brakowało mu tu czegoś, ale nie mógł zrozumieć, czego. I właśnie wtedy, gdy spojrzał na Białą Wieżę, uderzyła go, jak podmuch silnego wiatru – cisza. Na chwilę wszystko zastygło, a Pippin poczuł, że nie może dłużej patrzeć w tamtą stronę. Przyśpieszył kroku i zrównał się z Gandalfem. Po krótkiej chwili cisza rozwiała się, jednak to napędziło hobbitowi niemałego stracha. Żałował, że nie został w Shire – tam mógłby w tym momencie siedzieć spokojnie w ciepłej karczmie, z kuflem piwa w ręku, a nie kluczyć wijącymi się uliczkami ponurego miasta… Chcąc dodać sobie otuchy, zaczął nucić cicho, pod nosem:
„Gdy ruszyć chcesz
w najdalszą z dróg,
tam, gdzie nie sięga wzrok,
musisz wziąć oddech
i zrobić pierwszy krok.”
*

***

Kolejny raz zastanawiał się nad sprawą Pierścienia. Faramir nie przyniósł mu go, z resztą, mógł się tego po nim spodziewać. Ach, gdyby Boromir żył…! On posłuchałby ojca, ratowałby Gondor. Przypomniał sobie, co mówił Mithrandir, że Pierścień zniszczyłby jego państwo, a nie przyniósł mu ratunek. Jak zwykle wiedział swoje. Wcale by się tak nie stało, przecież Namietsnik nie był głupcem. A teraz, co nastąpi? Nie miał broni, nieprzyjaciel był blisko. Wkrótce na pewno rozegra się wojna. Mało tego, już słyszał, jak się zbliżają, jak ich kroki przedzierały się przez przenikliwą ciszę, która ogarnęła Minas Tirith.
Teraz był zdany tylko na siebie. Jednak, co to da? Wkrótce i tak wszyscy zginą. Ale miał jeszcze Palantir, wiedział, że może się z niego wiele dowiedzieć, tak, jak dowiadywał się do tej pory. Wojska Saurona zbliżały się z każdym dniem, były już bardzo blisko Osgiliath…
A jeśli placówka upadnie? No tak, jest to możliwe, Boromir nie żyje, nie będzie dowodził. Namiestnik odszedł od kamiennego okna, by znów zasiąść na swoim tronie.
Cisza była wszędzie, już nie tylko wtedy, gdy patrzył w Palantir.

***

- Kapitanie – ozwał się jakiś głos za jego plecami, wyrywając go z zamyślenia. – Ciągle tam są.
Faramir skinął smutno głową. Więc nie zamierzają odpuścić. Wkrótce zaatakują z całym impetem. Właśnie. Zaatakują i Gondorczykom nie przyjdzie się obronić. Ojciec znów będzie miał do niego pretensje. Na nic zdadzą się jakiekolwiek tłumaczenia. Z resztą, nie zamierzał się tłumaczyć. Zginie wielu żołnierzy, jeszcze więcej niż teraz, gdy ledwie dopadli bramy. Gdyby nie pomógł im Mithrandir, ciskając w Nazgule snopem światła, prawdopodobnie nikt by nie ocalał. Faramir wciąż słyszał ten przeraźliwy krzyk, rozdzierający powietrze i łopot ogromnych, czarnych skrzydeł. Wzdrygnął się mimowolnie.
- Przygotujcie się – powiedział do rycerzy, a sam udał się na najwyższy poziom miasta, do wielkiej sali tronowej.

***

Tak, jak przewidywał. Przyszedł z dumnie uniesioną głową, jakby odniósł sukces. Ale to nieprawda, nie wygrał. Po co teraz przychodzi? Pożalić się, poradzić…? Nie, on nigdy nie prosi o rady. Zawsze wie lepiej, tak jak Mithrandir. Namiestnik obrzucił syna niechętnym spojrzeniem.
Będzie musiał wrócić do Osgiliath, by wesprzeć niewielki, słaby oddział, narażony na atak. Bo w końcu zaatakują, nie będą przez wieczność ukrywać się na drugim brzegu, tego był pewny.
Po krótkim czasie naradzili się, co do obrony. Nie będą długo stawiać oporu, było ich zbyt mało. Jako kapitan Gondoru, Faramir musiał dowodzić własnym oddziałem, podejmować decyzje, tak więc pojedzie i teraz. Bez względu na to, co się stanie.

***

Odszedł więc, by walczyć. Zastanawiał się, czy wróci żyw, czy Mordor wyśle Nazgule, przy których nie mają żadnych szans… Wiele pytań zaprzątało jego udręczony umysł. Rozmiawiał jeszcze z Mithrandirem, a potem wyruszył. Gdy już minął bramę i mury miasta, spojrzał za siebie. Tak, warto było zginąć za Gondor, za Minas Tirith. W tych czasach, gdy tak wątpliwe było wieczne istnienie królewskiego grodu, gdy orkowie zbliżali się nieuchronnie…
Faramir odwrócił się z powrotem w siodle. Wyjechał naprzeciw nieprzyjacielowi, by – być może ostatni już raz – stanąć mu naprzeciw.

***

Siedział na krześle, przygarbiony, patrząc na rozgorączkowaną twarz syna. Po części wiedział, że tak może się stać… Dlaczego więc nie kazał mu zostać? Teraz jest już bliski śmierci, umiera. Nikt nie zdoła go uratować, nikt. Cóż więc mu pozostaje? Został sam, mógł spokojnie rozmyślać. Nie, nie mógł. Cisza, ta przeraźliwa cisza, która już nie dźwięczyła uciążliwie, lecz zdawała się krzyczeć i wdzierać w każdy zakamarek sali. Nie mógł zebrać myśli. Wstał, podpierając się na oparciach krzesła i odruchowo udał się w kierunku wieży. Po co, by powiększyć ogarniające go milczenie? Starzec zaśmiał się niewesoło. Teraz już nie wiedział dlaczego chciał spojrzeć w zimny Palantir. W końcu zniknął, wspinając się po krętych schodach.

***

Ściskał Palantir w dłoniach, z wściekłością patrząc w stronę Czarodzieja, który próbował odebrać mu syna. Oczy Białej Wieży nie są ślepe, mówił jego wzrok. Wiedział dużo, wiedział, jak zawsze. Chciał zrealizować swoje plany i nikt nie mógł stanąć na jego drodze. Mithrandir zdawał się ostatnio, gdy walki toczyły się pod murami Minas Tirith, rządzić Gondorem za niego, co bardzo go irytowało. Przynajmniej teraz, gdy obrał konkretny cel, gdy zbudowano stos dla niego i dla jego syna, chciał zrealizować to, co postanowił i Czarodziej nie mógł mu w tym przeszkodzić. Wbiegł z powrotem do pomieszczenia, by wrócić na składowisko drewna polane oliwą i podłożyć ogień. Ostatni raz spojrzał w kierunku Mithrandira, nieprzytomnego Faramira i hobbita. Zamknięto drzwi. Płomienie strzeliły wysoko…

***

Słońce wynurzyło się zza horyzontu, rozsiewając po niebie mnóstwo blasków i nadając pojedynczym chmurom lekko złotawą barwę. Nad Gondorem znów zawitało prawdziwie błękitne niebo. Żadnych burz, ani błyskawic od strony Mordoru. Koniec.
Stojący na murach Faramir odetchnął głęboko. Zniknęło zło i ciemności, Minas Tirith odzyskało dawną świetność, dawną biel… W mieście pojawił się prawowity król, a on został Namiestnikiem. Cieszył się tym wszystkim. Obok niego była Eowina, księżniczka Rohanu, którą pokochał. Będzie mógł wrócić do Ithilien, zamieszkać tam, cieszyć się każdym drobnym kwiatem i wodospadem, opadającym z hukiem do rzeki czy jeziora.
Nie było już smutku ani ciszy. Dookoła słychać było śpiew ptaków, a wiatr, który wiał mocno, nie przynosił ze sobą ponurych wieści, tylko radość.
Tak, cisza zniknęła.

* - Anna Maria Jopek, „Tam, gdzie nie sięga wzrok”
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amos
Administrator
Administrator


Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 1228
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z kraju dalekiego od Narnii

PostWysłany: Pią 19:57, 20 Sie 2010    Temat postu:

Piękne. I smutne. Ale czegoś jakby brakuje...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nienna
Osobisty Strażnik Króla
Osobisty Strażnik Króla


Dołączył: 30 Kwi 2009
Posty: 1305
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 11:31, 23 Sie 2010    Temat postu:

Czego? Smile

[zapełniacz miejsca Razz]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Narnia.pl Strona Główna -> Stara Szafa Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island