Forum Narnia.pl Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
W niewoli
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 16, 17, 18  Następny
 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Narnia.pl Strona Główna -> Narnijskie RPG / Archiwum narnijskiego RPG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Traquair
Moderator
Moderator


Dołączył: 26 Gru 2005
Posty: 749
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: ze Smoczej Stolicy

PostWysłany: Pon 8:52, 27 Lip 2009    Temat postu:

Traq zaśmiała się nerwowo.
- Ja tylko tak sobie zwiedzałam… ogród i tak dalej…
Jeden z niewolników smagnął ją po grzbiecie batem i Traq natychmiast zamilkła.
- Rzeczywiście, ładna ozdóbka z ciebie będzie - zarechotał nieprzyjemnie drugi. - Tylko trzeba cię przystroić…
Traq patrzyła z niepokojem na to, co robił. Gdy zaczął zakładać jej na szyję skórzaną obrożę wysadzaną klejnotami, szarpnęła się gwałtownie i odepchnęła go z całej siły.
- A, więc jednak nasz konik nie chce współpracować? To nic, to nic. Marasz, zawołaj innych.
Już po chwili centaura otaczało sześciu mężczyzn. W mgnieniu oka spętali jej wszystkie cztery nogi, związali ręce i zakneblowali usta, by nie mogła ich nawet ugryźć. Wtedy pierwszy z niewolników zapiął obrożę na szyi Traq i przyczepił do niej złoty łańcuszek. Wyglądał na niepozorny, ale Traq mogła się założyć, że był piekielnie mocny. Po tym zabiegu rozwiązano jej nogi i zaprowadzono ją do urokliwego zakątka ogrodu. Tam przyczepiono drugi koniec łańcuszka do tkwiącego w murze haka i jeden z niewolników powiedział:
- To twój nowy dom, koniku. Podoba ci się?
Traq nie mogła odpowiedzieć z powodu knebla, ale rzuciła mu mordercze spojrzenie. Niewolnicy zaśmiali się głośno i odeszli. Zrobiło się cicho i tylko przez otwarte okna pałacyku dolatywał tu perlisty śmiech Lawinii i nawoływania jej służek. Traq spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła duży taras z rzeźbioną balustradą. A więc rzeczywiście została potraktowana jak jakaś rzeźba i postawiona w takim miejscu, by wszyscy goście Tarkiiny mogli ją oglądać podczas kosztowania przekąsek. Choć dzisiaj kobieta jeszcze nikogo nie zaprosiła, Traq mogła się założyć, że od następnego wieczora, będą tu codziennie przybywać tabuny arystokratów.
- Mam tylko nadzieję, że innym lepiej się wiedzie - mruknęła do siebie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pon 12:14, 27 Lip 2009    Temat postu:

"Zamierzam zamienić twoje życie w piekło!" powiedziała Tarkiina i dotrzymała słowa. Żona Tarkaana była najwidoczniej bardzo zazdrosna o swego męża, może też czuła na punkcie swego wieku i urody, w każdym razie, skoro jej mąż raczył zwrócić uwagę na Justynę, umieściła ją na liście swoich wrogów pod numerem pierwszym. A że była w jej mocy, mogła się na niej mścić, ile tylko chciała. Dla Justyny zaczęła się gehenna. Jej pani zaczęła od tego, że odebrała jej suknię nałożnicy i dała jakiś zszarzały łaszek, bardziej nadający się na ścierkę do podłogi. A następnie wyznaczała jej tyle zadań, że dziewczyna musiała pracować od wczesnego świtu do późna w nocy, bez chwili odpoczynku i kiedy wreszcie mogła ułożyć się do spoczynku, waliła się na posłanie jak kłoda. Nie dość na tym, jej pani wyznaczyła jej do spania miejsce między... krowami. Musiała spać w oborze, chyba, że pani spodziewała się, że będzie potrzebowała jej usług w ciągu nocy. W takim wypadku Justyna spała na podłodze w progu komnaty swej pani. Choćby nie wiem, jak starannie wypełniała swe obowiązki, jej pani nigdy się nic nie podobało. Oskarżała ją, że zaniedbuje swe obowiazki, źle pracuje, jest leniwa, egoistyczna i niewdzięczna. A do tego zuchwała i krnąbrna. Ahoszita, nadzorca niewolników, był codziennie wzywany przez Tarkiinę, aby wymierzyć chłostę Justynie, za jej wyimaginowane przewiny. Innym sposobem kary było głodzenie. Czarodziejka czuła się coraz gorzej, była coraz słabsza i w efekcie rzeczywiście gorzej pracowała. Niejednokrotnie przychodziło jej do głowy, że byłoby lepiej, gdyby jednak została nałożnicą Korradina. Czasami myślała, czyby nie pójść do niego i nie poskarżyć się. Ale on był człowiekiem bezlitosnym, poza tym całkowicie pod pantoflem, czy raczej ciżemką, swojej żony, no i skoro ona była jej osobistą niewolnicą, to on by raczej nie miał nic do gadania. Zresztą, co go mógł obchodzić los jakieś niewolnicy?
Jedyną pociechą w jej życiu była przyjaźń, jaką zawarła z innymi niewolnikami. Wszyscy ją polubili i szczerze jej współczuli, ale nabliżej zaprzyjaźniła się z trojgiem: Narnijką Lilą, Archenlandką Agathe i Kalormeńczykiem Alim. Obie dziewczyny były w jej wieku i obie zostały porwane przez handlarzy niewolników, więc wiedziały, co Justyna przeżyła, z tym, że Lila pochodziła ze szlachty i została uprowadzona, gdy przebywała u rodziny na Terebincie, zaś Agathe była mieszczanką, krawcową i porwano ją z wybrzeży Archenlandii. Ali pochodził z biednej rodziny i został sprzedany do niewoli za jej długi. Był trochę starszy od Justyny. Ich przyjaźń wiele dla czarodziejki znaczyła, ale nawet ona nie mogła złagodzić jej losu.
Justyna modliła się do Aslana, najpierw o pomoc i siłę do znoszenia losu. Potem błagała o litość i łaskę, a w końcu, udręczona, prosiła Go, żeby ją zabrał, żeby zesłał jej śmierć. Myślała nawet, czyby Go w tym nie wyręczyć, zadając sobie śmierć własnoręcznie. Kto wie, czy by tego nie zrobiła, gdyby nie było to zakazane. Wydawało jej się, że śmierć będzie lepsza od tego życia, jakie teraz wiodła.
Wreszcie, wycieńczona fizycznie i psychicznie, zdecydowała się na coś, o czym by nawet nie pomyślała, wtedy, gdy miała być nałożnicą. Postanowiła, że ucieknie. Zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli ją złapią, poniesie surową karę, może nawet ją zabiją. Ale ona już nie bała się śmierci. Wolała już to, niż dalsze takie życie!


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Sob 16:06, 19 Cze 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Risate
Pasowany na Rycerza
Pasowany na Rycerza


Dołączył: 19 Cze 2009
Posty: 830
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Narnia - Samotne Wyspy

PostWysłany: Pon 12:25, 27 Lip 2009    Temat postu:

Nie musieli iść daleko, ponieważ posiadłość Ahdara znajdowała się na wybrzeżu. Gdy doszli do wielkiej, zdobionej złotem bramy, Esterze zaparło dech w piersiach. Brama została otwarta przez dwóch niewolników. Lektyka ruszyła, a za nią niewolnicy. Elfka ujrzała piękne ogrody rozciągające się przed całą posiadłością. Naokoło rosły drzewka cynamonowe, pomarańczowe i cytrynowe. Znajdowały się tam też rzeźby, fontanny i przepływały sztuczne strumyki. A sama posiadłość była naprawdę duża. Miała 96 komnat, pokoje dla służby, jadalnię i przeogromny pokój gościnny. Nieopodal rezydencji znajdowała się stajnia, w której trzymano konie. Ahdar posiadał także prywatną plażę. Było widać, że jest naprawdę bogaty. I kupienie Estery za jedyne 35 tysięcy krescentów, wydawało się kropelką w morzu wydatków Ahdara.

***

- Verdolino! Chodź tu i zaprowadź tę nową do kuchni. Inne niewolnice powiedzą jej, co ma robić – krzyknął pan, wysiadł z lektyki i udał się do posiadłości. Od razu doskoczyło do niego kilka służebnic. Służba rozeszła się i powróciła do swoich obowiązków, a Verdolino zabrał Esterę do kuchni. Wepchnął ją do środka i zamknął za sobą drzwi. W nowym miejscu pracy Estera spotkała swoją koleżankę.
- Cześć. Witam w szarej rzeczywistości – powiedziała Rire.
- Cześć. A więc… co mam robić ? - przywitała się Ester.
- Zbliża się pora kolacji. Dzisiaj planowane są : Salsiccia Arrosto, Tè Ribes Nero, Delizie Su Stuzzicadenti, Pane tostato i Crema di funghi - wymieniała dziewczyna z dziwnym akcentem.
- Że co, proszę?! – zdziwiła się Estera.
- Tak, wiem. Ale to wszystko tylko brzmi tak wyrafinowanie. W rzeczywistości to jest bardzo proste do przyrządzenia. Załóż fartuch, a ja ci pokażę, co i jak – uśmiechnęła się Rire.
- Skoro tak mówisz – odparła. – A gdzie leżą fartuchy ? – spytała Elfka.
- W narożnej szafce … o tam, po lewej! – rzuciła Rire przez ramię przygotowując kolację.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Wto 14:08, 28 Lip 2009    Temat postu:

Toteż pewnego dnia, po codziennej wieczornej chłoście, postanowiła, że tej nocy ucieknie. Miała już naprawdę dość! A poza tym... ma ważniejsze rzeczy do roboty, niż tkwienie w niewoli. Oszałamiające działanie eliksiru antymagicznego powoli, choć jeszcze nie całkiem, ustępowało i zaczynała jej wracać dawna energia, chociaż po magii nadal, ani widu, ani słychu.
W środku nocy wymknęła się z obory, gdzie spała. W węzełku miała spakowane odrobinę jedzenia, które dała jej kucharka. Justyna pomodliła się jeszcze, aby Aslan otaczał ją opieką i wskazał jej drogę i ruszyła do głównej bramy. I to był jej błąd. Nie wiadomo, może była zbyt zmęczona, może osłabiona chłostą i nie myślała jasno; powinna przecież wiedzieć, że główna brama będzie na pewno strzeżona. Powinna raczej udać się do jakiejś bocznej furtki; byłaby większa możliwość, że nie będzie pilnowana. Jednak Justyna o tym nie pomyślała.
Główna brama wydawała się nie strzeżona. Tylko w dzień strażnicy stali jak na paradzie po obu jej stronach, w nocy kryli się w małym domku obok. Teraz też tam siedzieli, więc czarodziejce wydawało się, że przemknie obok niezauważenie. Ale ledwo minęła bramę i przeszła kilka kroków, usłyszała za sobą szybkie kroki i jakaś silna ręka chwyciła ją za łokieć.
- A kogóż my tu mamy! - zawołał strażnik. Był to Bennet, akurat ten, którego Justyna najbardziej nie lubiła. Obrócił ją twarzą do siebie.
- Ależ to niewolnica Justyna - dodał. - Osobista niewolnica naszej pani! Dopiekła ci do żywego i postanowiłaś uciec, co?
Mówił niby to żartobliwym tonem, ale widać było, że zna już odpowiedź. Justyna zamknęła oczy. Teraz śmierć jej na pewno nie minie!
Bennet zabrał ją ze sobą do domku strażników i przetrzymał tam aż do rana. A o świcie zaprowadził przed oblicze pana. W obecności Korradina, jego żony, córki i nałożnic oświadczył, że przyłapał ją na ucieczce. Tarkaan spojrzał na nią:
- Zatem chciałaś uciec? - rzekł do niej. - Głupio postąpiłaś. Czy wiesz, co grozi zbiegłym niewolnikom?
- Wiem - odparła cicho Justyna. - Śmierć.
- A sądzisz, że ty się wywiniesz od tej kary?
- Nie, nie sądzę - odparła znów Justyna, tym razem nieco zuchwale. Ale co tam, i tak ma umrzeć.
- A więc... - zaczął Tarkaan, ale w tej chwili jego żona pochyliła się ku niemu i zaczęła coś szeptać. Po jakiejś minucie Tarkaan rozjaśnił się:
- Nie lubię zabijać moich niewolników - powiedział. - A również dzięki wielkoduszności mojej żony unikniesz śmierci. Jednakże karę poniesiesz. Zawołajcie Ahoszitę - polecił służbie. - I przynieście kocioł z żarem.
Ahoszita? A więc zapewne znów baty. Justyna o mało nie wzruszyła ramionami. Zdążyła się już tak przyzwyczaić do codziennego bicia, że prawie przestała odczuwać ból. Tylko po co żar?
Wkrótce zjawił się Ahoszita i przyniesiono kocioł z ogniem. Żona Tarkaana szepnęła mu coś i Ahoszita skinął głową.
- Trzymajcie ją - rozkazała Tarkiina kilku niewolnikom i czterech z nich chwyciło ją za ręce. Jeden z nich zsunął jej ramiączko sukienki z prawego ramienia. Justyna nie rozumiała, po co to wszystko, dopóki nie zobaczyła, jak Ahoszita wyciąga z żaru rozpalone do czerwoności żelazo i kieruje się ku niej. W jednej chwili zrozumiała wszystko. Nie, tylko nie to! Zniesie wszystko, chłostę, tortury, ale naznaczenie na całe życie? Nie! Zaczęła się wyrywać, lecz niewolnicy trzymali mocno. Ahoszita też się nie ociągał. Szybkim krokiem podszedł do niej i przyłożył rozpalony cęg do jej nagiego ramienia. Justyna zawyła. To, co poczuła, nie dawało się porównać z niczym innym. Krzyknęła tak, jak jeszcze nigdy nie krzyczała w całym swoim życiu. Poczuła niewyobrażalny ból, a potem... zemdlała.
Gdy się ocknęła, leżała związana na swoim barłogu w oborze, a ramię paliło żywym ogniem. Ostatkiem sił spojrzała na nie. Zobaczyla wypalone, ciemne znamię w kształcie litery "K" z kiścią winogron nad literą. Kiść winogron? No tak, herb Korradina... Naznaczono ją jako jego własność na całe życie... Naznaczono jak sztukę bydła, płat bielizny...
Justyna była przekonana, że wymyśliła to Tarkiina. To zapewne szeptała mężowi do ucha. Wielkoduszność, dobre sobie! Była na pewno wściekła na swą niewolnicę, ale nie chciała jej zabijać, bo uznała, że żywa będzie bardziej cierpieć, więc "wstawiła" się za nią...
Spojrzała w otwarte drzwi. Była już noc, czy też raczej wieczór, a więc musiała tu leżeć nieprzytomna cały dzień. W tej chwili posłyszała kroki kilku mężczyzn i do obory weszli strażnicy.
- Obudziłaś się, suko! - warknął jeden z nich. - Brać ją, chłopcy - polecił swoim kolegom. Strażnicy podnieśli ją ze słomy i zaczęli ciągnąć w stronę wyjścia z obory.
- Dokąd mnie prowadzicie? - wykrztusiła Justyna przez zaciśnięte gardło.
- Na dalszą część twej kary - wyszczerzył zęby jeden z nich.
Wyprowadzili ją na centralny plac posiadłości. Justyna ujrzała, że jest wypełniony wszystkimi mieszkańcami i niewolnikami. Strażnicy wyprowadzili ją na sam środek i przywiązali do pala, który stał tam wbity w ziemię. Następnie obnażyli jej plecy. Wtedy wystąpił Ahoszita z biczem. Ale nie był to ten bicz, którego zwykle używał. Był to bicz z bawolej skóry, o siedmiu rzemieniach, zakończony małymi kolczastymi kuleczkami z żelaza. Takie kuleczki od najlżejszego dotknięcia rozrywały skórę, a gdy spuszczano je na biczowanego z impetem, "wgryzały" się do żywego mięsa. Wyrywanie ich z ciała sprawiało jeszcze większy ból. Takim właśnie batem wychłostano teraz Justynę na oczach wszystkich mieszkańców posiadłości. Justyna była pewna, że umrze z bólu. Prosiła Aslana, aby już zabrał do siebie jej duszę, by nie musiała już dłużej cierpieć... I w pewnej chwili zdało jej się, że jej modlitwa została wysłuchana. Zobaczyła nagle przed sobą złotą twarz Aslana i poczuła, że unosi się w obłokach... Straciła przytomność.


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Sob 16:13, 19 Cze 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Traquair
Moderator
Moderator


Dołączył: 26 Gru 2005
Posty: 749
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: ze Smoczej Stolicy

PostWysłany: Wto 18:46, 28 Lip 2009    Temat postu:

Gdy zachodzące słońce oblało wszystko pomarańczową poświatą, ktoś się wreszcie nią zainteresował i przyniósł jej coś do jedzenia. Tym razem był to młody chłopak, który obchodził się z nią o wiele delikatniej i nie traktował jej jak przedmiot. Wyjął jej z ust knebel i rozwiązał ręce, ale nie odszedł, dopóki nie zjadła.
- Jeśli nie będziesz krzyczeć i przeszkadzać naszej pani, to nie będziemy cię kneblować - powiedział. - Rąk też ci nie zwiążę, jeśli obiecasz, że nie będziesz próbowała ucieczki. Zresztą to i tak bez sensu, bo przy bramie zawsze czuwają strażnicy.
Traq dla świętego spokoju (i swobody rąk) obiecała, że będzie się nienagannie zachowywać i chłopak odszedł. Po krótkim namyśle położyła się na chłodnej trawie i przymknęła oczy. Była zmęczona podróżą, ale dopiero teraz, gdy zaspokoiła głód, a ktoś wreszcie potraktował ją w miarę humanitarnie, uspokoiła się na tyle, by zasnąć. Odpływała już w krainę snów, gdy tuż nad uchem usłyszała:
- Psst!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Atim
Gość





PostWysłany: Wto 19:14, 28 Lip 2009    Temat postu:

Rzeczywiście były to bestie - wskazywały na to pozostawione przez nie ślady. Wszelkie ozdoby, wazony lub pomniki były powalone na ziemię i zniszczone. Mag przyjrzał się dokładnie śladom pazurów i otworzył szeroko oczy. "To niemożliwe!" pomyślał. "Skąd one się tu... ale one wyginęły... "
Wtedy z komnat Tarkiiny dobiegł słaby krzyk. Mag skierował się natychmiast ku schodom na górę. Wszystkie drzwi do pokojów Tarkiiny były zniszczone. Rilian skierował się do sali, którą jego pani traktowała jako pokój dzienny. Wbiegł tam i zobaczył straszny widok - Tarkiina wisząca na wielkim świeczniku zawieszonym u sufitu, krzycząca ochrypłym już głosem o pomoc. Doskakiwały do niej dwa stwory - porosłe gęstym futrem przerażające istoty o niedźwiedziej postaci i małpich rysach, stwory, które mogłyby okazać się niezwyciężone. Chociaż mag wskoczył do pokoju wytwarzając niemały hałas, stwory nie zwróciły na niego uwagi - jeden stał i patrzył się swoim przepastnym wzrokiem na Tarkiinę a drugi wspinał się jej śladami - po kanapie z jedwabiu a potem po marmurowej fontannie... Mag chwilę zastanowił się i ruszył szarżą na tego, który już sięgał po nogę Tarkiiny. Zrzucił go na podłogę. Jaki pech, że świece były zgaszone - stwory te boją się ognia. Rilian uderzył mieczem drugiego. Ten nawet się nie zgiął. Dopiero teraz mag znalazł się w tarapatach. Jeden ze stworów wytrącił mu i tak już pękniętą, tarczę. Na szczęście Rilianowi pozostał oburęczny miecz. Uderzył nim niedźwiedziowatą istotę i nic, jednak teraz potwór odpowiedział - jeden ruch straszliwego łapska a mag przeleciał przez pokój i walnął o ścianę. Poczuł, że usta zachodzą mu krwią. Gdy wstał, potwory znów atakowały Tarkiinę, a ta została już opętana mocą demonicznego wzroku tych stworów.
- Aria!- wrzasnął mag, jednak nic to nie pomogło. Zebrał więc wszystkie siły, wziął rozpęd i natarł na jednego z nich. Na ziemię wyciekła lepka, zielona maź. Potwór padł, ale dawał oznaki życia. Po chwili wydał z siebie tak straszny ryk, że szyby w oknach popękały. Drugi z nich teraz zauważył, co zrobił mag. Doskoczył do niego i natychmiast powalił Riliana na ziemię. Mag zdany był teraz na jego łaskę. Nagle pokój oświetliło czerwone światło - widoczne jedynie dla ludzi. Mag zerknął w stronę jego źródła: nad kominkiem wisiała jego laska...
- Andros, furie! - wykrzyknął. Kryształ w lasce zaczął pękać, pokój napełnił się słodkim, odurzającym zapachem. Rubin całkowicie pękł i wylał się z niego czysty ogień, natychmiast objął leżącego na podłodze potwora i zapalił błyskawicznie kolejnego...


Ostatnio zmieniony przez Atim dnia Wto 19:38, 28 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Śro 9:28, 29 Lip 2009    Temat postu:

Gdy Justyna się ocknęła, zastanowiła się, czy jest już w Krainie Aslana. Wszystko mogłoby na to wskazywać: to, co widziała w ostatniej chwili życia, tortury... Pewnie zasieczono ją na śmierć... Lecz w tejże chwili poruszyła się lekko, a wtedy jej plecy zaprotestowały tak straszliwym bólem, że gdyby miała siły, wykrzyknęłaby wniebogłosy. Stać ją jednak było tylko na cichy jęk. Więc chyba jednak nie umarła... Jednocześnie ktoś pogłaskał ją po ramieniu i rzekł łagodnie:
- Nie ruszaj się. Straciłaś wiele krwi. Musisz odpocząć. Śpij.
Justynie wydało się, że zna ten głos, ale nie mogła sobie uświadomić skąd. Była jednak tak zmęczona, że z przyjemnością usłuchała nakazu i zapadła w sen. Już nie omdlenie, ale sen - przywracający siły i świadomość.

Gdy się obudziła, była nieco przytomniejsza. Poczuła, że leży na jakimś posłaniu - chyba na sienniku wymoszczonym sianem, co było o wiele lepszym posłaniem od tego, na jakim nocowała przez ostatni czas, na brzuchu. Plecy nie bolały. W ogóle ich nie czuła. Jakby miała sparaliżowane. Obok ktoś był i ocierał jej twarz czymś zimnym i mokrym. Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą Agathe, która ocierała jej twarz ściereczką zamoczoną w zimnej wodzie. Teraz sobie przypomniała: ten glos, który usłyszała poprzednio, należał do Agathe.
- O, obudziłaś się! - zawołała przyjaciółka z ulgą. - Miałaś bardzo wysoką goraczkę... Baliśmy się o ciebie!
Usiadła obok i pogładziła ją lekko po ramieniu. Justyna miała wrażenie, że Agathe chciałaby ją uścisnąć, ale nie ma odwagi.
- Biedactwo... nacierpiałaś się. Po co uciekłaś?
Dopiero teraz Justyna przypomniała sobie absolutnie wszystko. Poruszyła się i jęknęła. Plecy znów zaprotestowały - tym razem suchym, jakby drewnianym bólem.
- Co się stało? - wychrypiała. - Pamiętam wszystko, ale... dlaczego jestem tutaj i ty się mną opiekujesz? Czyżby Tarkiina poczuła wyrzuty sumienia, że mnie omal nie zabiła? Bo jestem pewna, że byłam już jedną nogą w grobie...
Agathe pokiwała głową:
- Byłaś - potwierdziła. - Ale to nie ona. To panienka Lasenne.- Panienka Lasenne?
Tak miała na imię córka Tarkaana. Co ona ma z tym wspólnego?
- Tak - potwierdziła Agathe. - Ona jest dobra. Żaden z niewolników nie ma najmniejszego powodu, żeby się na nią skarżyć. Wszyscy ją kochają, bo jest sprawiedliwa i litościwa. Nie wiedziałaś tego, ale już od dawna ci współczuła. Uważała, że jej matka niesprawiedliwie się z tobą obchodzi. Tego wieczoru, kiedy zbito cię do nieprzytomności - Agathe wzdrygnęła się lekko - poszła do ojca i poprosiła, aby na jej zbliżające się urodziny, jako prezent, podarował jej ciebie. Jej ojciec coś tam marudził, że ma cię tak przekazywać innym, kiedy właściwie kupił cię dla siebie i tak dalej, ale Lasenne potrafi go przekonać. Powiedziała mu, że jej matka po prostu chce cię zabić, i on będzie na tym stratny, gdy ty umrzesz i że ze względu na to, co kiedyś czuł do ciebie, prosi go, aby podarował jej ciebie. A ponieważ nasz pan nie potrafi niczego jej odmówić, wyraził zgodę. I teraz należysz do panienki Lasenne - zakończyła jednym tchem Agathe.
Justyna leżała przetrawiając usłyszane informacje.
- Ale skąd ja tutaj? - zapytała po chwili. - To chyba pomieszczenie dla niewolników domowych, prawda?
- Tak - skinęła głową Agathe. - Panienka Lasenne kazała cię tu umieścić. Będziesz tu mieszkała, póki nie wyzdrowiejesz. A to trochę potrwa... Byłaś nieprzytomna przez trzy dni. Panienka Lasenne codziennie tu przychodziła. Ucieszyła się, gdy ja i Lila powiedziałyśmy jej, że odzyskałaś przytomność.
- Ale skąd wy tutaj? - zdziwiła się czarodziejka.
- Gdy Lasenne dowiedziała się, że jesteśmy twoimi przyjaciółkami, zawiesiła nam nasze obowiązki, żebyśmy mogły się tobą opiekować. Teraz Lila śpi, bo czuwała nad tobą całą noc, a Ali pełni straż przed drzwiami i ma nakaz nie dopuszczać nikogo ze służby prócz nas. Ale dość już tej rozmowy - położyła palec na ustach. - Jesteś bardzo słaba. Musisz nabrać sił. Nie bój się. Teraz już wszystko będzie dobrze.
Justyna odetchnęła z ulgą i znów pogrążyła się w otchłaniach leczniczego snu....


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Sob 16:22, 19 Cze 2010, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Traquair
Moderator
Moderator


Dołączył: 26 Gru 2005
Posty: 749
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: ze Smoczej Stolicy

PostWysłany: Śro 17:06, 29 Lip 2009    Temat postu:

Traq podskoczyła gwałtownie i zaczęła rozglądać się nieprzytomnie na wszystkie strony. W pierwszej chwili nikogo nie zauważyła i pomyślała, że coś jej się przyśniło, ale po chwili ponownie usłyszała szept:
- Psst! Tutaj!
- Co? Kim jesteś?
- Mówiącą myszą, chyba widać - burknęło z godnością zwierzątko, stając na tylnych łapach i patrząc na Traq z lekkim oburzeniem.
- Przepraszam… - mitygowała się. - Ciemno jest…
- Dobra, dobra, nie tłumacz się. Ale co z ciebie za centaur?
- Jedyny w swoim rodzaju! - tym razem to ona się obruszyła. Co ich wszystkich napadło z wytykaniem jej centaurowatości?
Mysz opadła na cztery łapy i pokręciła łebkiem.
- Myślałem, że rodacy na obczyźnie zechcą trzymać się razem.
- Zechcą, jeśli współtowarzysze niedoli nie będą się ich czepiać.
- Zgoda - powiedziała mysz po chwili. - Jestem Lwipostrach, ale możesz mówić mi Lwi. Panie Lwi, oczywiście. Z czego się śmiejesz? Uważasz to imię za nieadekwatne? To się grubo mylisz, centaurze! W końcu jestem z rodu sławetnego i dzielnego Ryczypiska!
Traq rzeczywiście parsknęła śmiechem i bezskutecznie starała się uspokoić. Lwipostrach, a to dobre!
- Traq jestem - wydusiła w końcu i potrząsnęła łapką obrażonego zwierzątka.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Risate
Pasowany na Rycerza
Pasowany na Rycerza


Dołączył: 19 Cze 2009
Posty: 830
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Narnia - Samotne Wyspy

PostWysłany: Śro 22:25, 29 Lip 2009    Temat postu:

- Estero, mogłabyś przełożyć ten krem do misy? Ja muszę sprawdzić, jak się mają kiełbaski - powiedziała Rire podchodząc do pieca.
- Dobrze… No, zrobione. Jeszcze zaparzę herbatę. Gdzie jest jakiś dzbanek? – odparła Estera przeglądając zawartość szafek.
- W kredensie przy oknie! – krzyknęła Rire obracając kiełbaski.
Nagle rozbrzmiał ogłuszający dźwięk gongu. Dziewczyna zaczęła szybko wykładać kiełbasy na półmisek i krzyknęła do Estery z przerażeniem w oczach:
- Szybko, pośpiesz się! To był gong ogłaszający porę na kolację. Pan nie lubi, kiedy służba spóźnia się z podaniem jedzenia do stołu – i położyła kiełbaski, krem i przystawkę na dużej tacy. Otworzyła drzwi od kuchni i poszła do jadalni. Estera przelała gotową herbatę do dzbanka, wzięła kilka porcelanowych kubków, położyła na tacy i ruszyła za Rire. Rozłożyły wszystko na stole. Elfka ujrzała otwierające się drugie drzwi do jadalni i ujrzała w nich Ahdara z młodą dziewczyną. Jednak nie zdążyła im się przyjrzeć, ponieważ Rire szarpnęła ją za rękaw i pociągnęła za sobą w stronę kuchni.

- Kim była ta dziewczyna? – spytała Estera.
- To jest córka Ahdara. Ma na imię Oro. Jest jego oczkiem w głowie, od kiedy jej starszy brat zginął w walce, a jej matka została porwana pewnej letniej nocy. I już nigdy jej nie odnaleziono. Ahdar się załamał – opowiedziała jej Rire.
- A więc dla kogo jest trzecie nakrycie?
- Och. Ahdar niecały miesiąc temu poznał jakąś kobietę. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Ale ona kocha tylko jego pieniądze. On tego nie widzi. Falsonia, bo tak bowiem ta kobieta się zwie, omotała go sobie wokół palca. Za półtora miesiąca biorą ślub. Oczywiście Oro jest temu przeciwna. Przejrzała ją od razu. Biedne dziecko… - Rire skończyła mówić i zabrała się robienia porządku w kuchni. Estera zamyśliła się. Nagle zobaczyła na parapecie białego kota.
- Czyj to kot? - spytała.
- Co? – odwróciła się Rire. – Aaa. Bianco. To kot Oro. Ale raczej się do niego nie zbliżaj. On nie lubi nikogo prócz swojej pani. Każdego, kto go dotknie, zaraz drapie lub ucieka… - jej głos zamarł ze zdziwienia na widok Estery, trzymającej Bianco na rękach.
- Co ty nie powiesz? – odpowiedziała jej, głaszcząc kota.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Czw 8:01, 30 Lip 2009    Temat postu:

Lasenne oznacza wdzięk. I trzeba przyznać, że to pasowało do nowej, młodej pani Justyny. Była to naprawdę pełna wdzięku dziewczyna. A poza tym dobra. Los najwyraźniej uznał, że czarodziejka dość już się wycierpiała i postanowił jej wszystko wynagrodzić.
Gdy Justyna miała już dość sił na dłuższą rozmowę, Lasenne odwiedziła ją i wszystko jej dokładnie wyjaśniła. Siedząc obok niej na łożku opowiedziała, jak to już dawno zauważyła, że jej matka traktuje ją niesprawiedliwie, i jak postanowiła coś z tym zrobić i jak nadarzyła się okazja w postaci jej urodzin.
- Czy nie wolałabyś otrzymać na urodziny jakiegoś cenniejszego prezentu, na przykład jakiejś biżuterii, pani? - spytała Justyna.
A Lasenne, ku najwyższemu zdumieniu czarodziejki, pochyliła się, pocałowała ją w czoło i dotknęła palcem koniuszka nosa Justyny:
- Biżuterii mam dość. Ty jesteś dla mnie najcenniejszym prezentem - oznajmiła.
Opowiedziała też o reakcji jej matki na decyzję męża. Justyna spodziewała się, że Tarkiina będzie wściekła, iż nie będzie mogła już dłużej się na niej wyżywać, ale okazało się, że Tarkiina jest zadowolona. Chodziło jej tylko o to, żeby Justyna nie kusiła jej męża i żeby jej zeszła z oczu i nie przypominała, że był czas, kiedy Tarkaan jej zapragnął.
Minęło kilka miesięcy, zanim Justyna wyzdrowiała na tyle, aby móc chodzić, ale i wtedy nie mogła się za bardzo wysilać. Siły jej wróciły, ale nie do końca. Nie mówiąc już o magii... Czarodziejka zaczęła się prawie do niej odzwyczajać. Czasy, w których władała magią, wydawały jej się tak odległe, jakby zdarzyły się w innym życiu. Prawie pogodziła się z tym, że już jej nie odzyska. Ale tylko prawie. Tliła się jeszcze w niej drobna iskierka nadziei, ale...
Lasenne traktowała Justynę bardziej jak przyjaciółkę i powierniczkę, a nie niewolnicę. Zwierzała jej się ze swoich dziewczęcych sekretów i problemów, prosiła o radę... Potrzebowała kogoś takiego, jakiejś dziewczyny zbliżonej wiekiem. Przecież nie wszystko można powiedzieć mamie albo niani, prawda? Niektóre rzeczy można wyjawić tylko przyjaciółce.
Justyna rozpoczęła służbę u swej nowej pani z ochotą. Lasenne nie była zbyt wymagająca. Zleciła Justynie nadzór na swoimi strojami i biżuterią, ale głównie chodziło jej o to, aby czarodziejka jak najczęściej przebywała z nią. Justyna nocowała w izbie niewolników domowych, ale w ciągu dnia wszędzie towarzyszyła swej nowej pani. Po tym, co przeszła wcześniej, usługiwanie Lasenne wydawało jej się przyjemnością. Była jej wdzięczna za jej dobroć dla niej i z chęcią wstawała przed świtem, aby przystroić stół do śniadania Lasenne kwiatami z kroplami rosy na płatkach, ochoczo spędzała całe przedpołudnie w pobliskich lasach, aby przynieść swej pani na deser po obiedzie dzbanek jagód czy malin, choć nikt od niej tego nie żądał. Chętnie prała i naprawiała jej suknie, sortowała biżuterię i czyściła obuwie. Nie było tego wiele, Justyna miała też dość wolnego czasu. Gdy Lasenne udawała się na poobiednią drzemkę, Justyna wymykała się do ogrodów, które tak bardzo chciała zwiedzić. Teraz wreszcie miała ku temu okazję.
Zarzucić Lasenne można było tylko jedno. Mianowicie jej typowo kalormeński stosunek do niewolnictwa. Zawsze, gdy rozmowa schodziła na ten temat, Lasenne kwitowała krótko:" Niewolnicy byli i są. Muszą być!"
Innym razem młoda Tarkiina odpowiedziała: "Życie niewolnika ma swoje zalety. Nie musisz się troszczyć o jutro, gdyż robi to właściciel. Nie musisz wybierać, co jest dobre albo złe, bo decyzję taką może podjąć tylko twój władca. Jeżeli chcesz coś osiągnąć, nie musisz się o to starać - wystarczy, że się będziesz korzył odpowiednio długo i prosił o to".
- A byłaś kiedyś niewolnicą? Oczywiście, to od twego pana zależy, czy da ci to, o co prosisz - mruknęła bezczelnie na to w odpowiedzi Justyna. Ale zrobiła to tak cicho, że Lasenne jej nie usłyszała.
Blizny na plecach Justyny zagoiły się, ale ślady pozostały. Pozostało też znamię własności wypalone na ramieniu. Nie bolało już, tylko przy dotknięciu dawało o sobie znać. Ból był wtedy niemały, ale Justyna miała nadzieję, że z czasem zelżeje. W każdym razie jej życie stało się teraz o wiele lżejsze i to wszystko było zasługą młodej Lasenne. Czarodziejka codziennie dziękowała Aslanowi za jej istnienie. Ale wciąż była niewolnicą i raczej nie miała co liczyć na uwolnienie.


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Wto 14:39, 06 Lip 2010, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Atim
Gość





PostWysłany: Czw 10:39, 30 Lip 2009    Temat postu:

Minął już tydzień od napaści kalkarów. Pewnego popołudnia, gdy Ahos wraz z Rilianem doskonalili dodatkowo umiejętność strzelania z łuku, mag powiedział:
- Ahosie, zapytam cię o coś... - zawiesił na chwilę głos i spojrzał na chłopca. - Co się stało z twoim ojcem?
A chłopiec jak zwykle beztrosko odpowiedział:
- Nic, on jest teraz jakby królem.
Mag, zainteresowany tą odpowiedzią, ciągnął dalej:
- Królem? Czego?
Ahos odpowiedział:
- Oj, zadajesz głupie pytania, on jest głównym zarządcą Archenlandii.
Tym razem Rilian nic nie odpowiedział. Po chwili zauważył w krzakach zająca. Dał chłopcu znak, żeby się zatrzymał. Bezszelestnie naciągnął cięciwę, strzał i zając padł nieżywy. Polowali na zające już od trzech dni, strasznie niszczyły one ogrody - kopiąc nory i niszcząc rośliny. Po powrocie przed chatką maga oprócz nadzorcy stała Tarkiina i paru niewolników.
- Na dziś starczy- powiedziała. - Ahosie, twoja opiekunka zapadła na ciężką chorobę i zmarła. Niespodziewanie. Dlatego ty, niewolniku - skierowała wzrok na Riliana - będziesz się od dziś opiekował moim synem, jednak jeśli spadnie mu chociaż włos z głowy, spotkasz się z lwami w Zachodnich Górach Lęku.
Chociaż bardziej brzmiało to jak ostrzeżenie, mag uważał, że oddanie mu Ahosa w opiekę to niejaki awans. Następnego dnia dowiedział się, że będzie towarzyszyć Tarkiinie w drodze na przyjęcie z okazji pięćdziesiątych urodzin Tisroka. Ma za zadanie opiekować się jej synem.
Powrót do góry
Traquair
Moderator
Moderator


Dołączył: 26 Gru 2005
Posty: 749
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: ze Smoczej Stolicy

PostWysłany: Czw 18:51, 30 Lip 2009    Temat postu:

- Jak się tu znalazłeś? - spytała Traq, gdy Lwipostrach trochę się uspokoił.
- To długa historia. Ale bardzo ciekawa. Bardzo nietypowa. Ta damulka, co mieszka w tym pałacyku, miała kiedyś przyjaciółkę, z którą się pokłóciła, jak to kobiety mają w zwyczaju. Doprawdy… W każdym bądź razie, ta druga to była czarownica i się chciała na tej Tarkiinie zemścić. Więc złapała w Narnii mysz (jakby była mądrzejsza, to by zdała sobie sprawę, że nie jestem zwykłą myszą, ale cóż, kobieta, nie wymagajmy zbyt wiele!) i wpuściła mnie do tego ogrodu, a następnie tak zaczarowała, bym nie mógł się stąd wydostać. Chciała, żebym jak jakieś głupie, nieme zwierzę biegał po pałacu i doprowadzał Tarkiinę do histerii. No, ale mówiłem już, że bystra to ta czarownica nie była. Paplała cały czas o tym planie, myśląc zapewne, że jej nie rozumiem, ech… Więc oto jestem, zamknięty w tym ogrodzie, tak samo zniewolony jak i ty - zakończył dramatycznie Lwi.
Traq popatrzyła na niego badawczo. Nie była pewna, czy go polubi. Był strasznie zadufany w sobie i najwyraźniej miał bardzo niskie mniemanie o kobietach. Teraz wyraziła ostrożne zainteresowanie jego historią, powiedziała, że mu współczuje, po czym stwierdziła, że jest bardzo zmęczona i chciałaby wreszcie odpocząć. Lwipostrach nie wyglądał na zachwyconego, ale w końcu smyknął w zarośla z zapowiedzią, że może kiedyś łaskawie wróci.
Od następnego dnia zaczęły sprawdzać się obawy Traq. Co chwila pojawiali się kolejni goście, którzy oglądali ją od stóp do głów. Co odważniejsi podchodzili nawet, by szturchnąć ją palcem, jakby chcieli sprawdzić, czy nie mają omamów. Gdy po kilkunastu dniach przestała już być lokalną atrakcją, Lawinia zaczęła organizować „przejażdżki”. Każdy mógł przyjść i za odpowiednią opłatą przejechać się po ogrodzie na grzbiecie centaura, bądź „konika”, jak ją nazywano. Traq wiedziała, że musi znosić te upokorzenia w milczeniu, bo wierzganie i zrzucanie jeźdźców ściągnęłoby na nią poważne konsekwencje. Wieczorami, gdy leżała w „swoim” zakątku, przypięta do muru, odwiedzał ją czasami Lwipostrach, któremu nudziło się tak bardzo, że ignorował nawet brak zachwytu ze strony Traq, gdy chwalił się swoimi dokonaniami. I tak płynęły dni…
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Risate
Pasowany na Rycerza
Pasowany na Rycerza


Dołączył: 19 Cze 2009
Posty: 830
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Narnia - Samotne Wyspy

PostWysłany: Czw 22:07, 30 Lip 2009    Temat postu:

Pewnego dnia Estera i Rire oczekiwały, aż Ahdar, Oro i Falsonia zjedzą obiad, gdy nagle usłyszały potężny wrzask kobiety.
- Co to ma w ogóle być?! Kto to, do licha, gotował?! Zawołać mi tu w tej chwili te niekompetentne kucharki!!! – dało się słyszeć krzyk Fal.
Do kuchni wpadł Verdolino i kazał dziewczynom natychmiast iść do jadalni. Obie były trochę przerażone, lecz Rire bardziej. Weszły do jadalni i ukłoniły się tak nisko, jak tylko umiały.
- Kto to gotował?! - wrzeszczała Fal.
- To j… - zaczęła cicho Estera.
- Ciiisza! Nie odzywaj się! Nie pozwoliłam ci na to!I wy się śmiecie nazywać kucharkami?! Tego się nie da jeść! – wstała, wzięła swój talerz w ręce i rzuciła nim o ścianę. Parę milimetrów w lewo i Estera miałaby rozbitą głowę.
- Ale co zrobiłyśmy źle, o pani? – spytała elfka.
- Że co? Ja... Ty...To... wrrrrrr! – zagrzmiała Fal. – Ahdarze, każ wychłostać ten uszaty wybryk natury. Jak ona w ogóle śmie!
- Ależ oczywiście, najdroższa. Co tylko zechcesz – powiedział pokornie. – Verdolino. Zabierz ją i wymierz jej karę.
- A ty… tak, ty. Ty zejdź mi z oczu! Masz szczęście, że się nie odezwałaś! – wrzasnęła Falsonia w kierunku Rire, która posłusznie odeszła w stronę kuchni.
Sługa zabrał elfkę i zaczął wymierzać jej chłostę. "A żeby…’" Trzask! "…ją piekło pochłonęło!" Trzask! "Żeby zgniła gdzieś w samotności..." Trzask! " … i biedzie!" Estera dalej wyklinała na Falsonię w myślach, a Verdolino wymierzał kolejne baty.
Po skończonej chłoście zawlókł na wpół przytomną Ester do kuchni i tam rzucił ją na podłogę. Gdy tylko wyszedł, od razu doskoczyła do niej Rire. Wypytywała, jak czuje się jej przyjaciółka i tym podobne. Pomogła wstać dziewczynie i zaprowadziła ją do pokoju, gdzie spały niewolnice.
- Zaraz przyjdę. Muszę posprzątać po obiedzie. Jak skończę, to opatrzę ci rany – powiedziała i pobiegła z powrotem w stronę kuchni. Ester już prawie usnęła, gdy nagle poczuła, że coś miękkiego i ciepłego otarło się o jej nogi. Potem poczuła, że coś ją liże po nosie. To był Bianco.
- Cześć, kiciu. Jak dobrze cię widzieć – powiedziała do niego. On tylko przyjaźnie mruknął.

Następnego dnia Estera mogła już pracować. Drzwi do kuchni otworzyły się i ukazał się w nich Verdolino.
- Pan chce cię widzieć. Pośpiesz się! – powiedział. Elfka posłusznie ruszyła za nim.
Kazał jej wejść do jednej z komnat, gdzie ujrzała Ahdara siedzącego na zdobionym krześle. Obok niego stała Oro.
- Słuchaj, niewolnico. Niedługo odbędą się pięćdziesiąte urodziny Tisroka (oby żył wiecznie!). Moja córka prosiła mnie, żebym zabrał cię tam ze sobą jako jedną z jej służek. To wszystko. Kiedy nadejdzie czas, dostaniesz odpowiedni strój. A teraz idź – powiedział i machnął ręką. A Estera podążyła w stronę kuchni, by opowiedzieć o wszystkim Rire.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 7:41, 31 Lip 2009    Temat postu:

Lasenne podarowała Justynie nową szatę, zamiast tej brudnej ścierki do podłogi, którą musiała nosić przedtem. Nie było to nic nadzwyczajnego, ale teraz każde ubranie wydawało się Justynie wspaniałe. Była to prosta biała szata z surowego płótna, uszyta na wzrór grecki, tylko miała długie i szerokie rękawy. Takie suknie nosiły wszystkie niewolnice. Włosy również spinano jak u Greczynek i przytrzymywano przepaską.
Któregoś dnia, gdy Justyna układała stroje Lassene w jej garderobie, dziewczyna wpadła jak bomba.
- Posłuchaj! - zawołała zdyszana. - Dostałam wspaniałą wiadomość! Jedziemy do Taszbaanu! Zbliżają się pięćdziesiąte urodziny Tisroka (oby żył wiecznie!) i zamierza urządzić wielkie przyjęcie! Zresztą nic dziwnego, to okrągła rocznica! Będzie mnóstwo balów, i przejażdżki po rzece i jeziorach, i na pewno wieczorny teatr, i przechadzki po jego ogrodach, kto wie, może też pojedziemy do Mezrill...!
- To wspaniale - odpowiedziała Justyna bez entuzjazmu. Ona na pewno nie pojedzie, po cóż ona tam, zostanie tutaj, a smutno tu będzie bez obecności Lasenne.
- No co tak stoisz?! - zawołała niecierpliwie Lasenne. - Spakuj szybko moje najpiękniejsze suknie i zabierz całą biżuterię. Muszę jakoś wyglądać na tych balach! Zabierz też pachnidła. Czynię cię osobiście odpowiedzialną za to wszystko, przez całą drogę do Taszbaanu i w samym mieście.
Justyna zamarła:
- Czy to znaczy, że... - zaczęła.
Lasenne popatrzyła na nią:
- Czemu się tak dziwisz? Myślałaś, że cię tu zostawię? To po co bym ci w ogóle o tym mówiła? Zabieramy połowę służby, ty też będziesz mi potrzebna! Przecież muszę mieć ornatrix! Ach, tak się cieszę!
Wypadła z powrotem, wołając jakąś inną niewolnicę, zapewne, aby wydać jej jeszcze jakieś polecenia, a Justyna zaczęła pakować rzeczy Lasenne. Cieszyła się, że pojedzie z Lasenne do Taszbaanu, bo nie uśmiechało jej się zostawać tutaj sama (bo Ali, Lila i Agathe też na pewno pojadą), a poza tym Taszbaan znajduje się bliżej Narnii, niż ta posiadłość... Nie łudziła się oczywiście, że uda jej się dotrzeć do Narnii, nie myślała też o ucieczce (jedna nauczka jej całkowicie wystarczyła i nic chciała zrobić kłopotów Lasenne), ale przynajmniej popatrzy ponad pustynią i może zobaczy góry będące pierwszym znakiem zbliżającej się Narnii.... Przynajmniej tyle...
Po pięciu dniach podróży, Korradin z rodziną i wielką czeredą służących i niewolników był już w Taszbaanie. Justyna obawiała się, czy znów nie będzie musiała iść całą drogę, ale na szczęście Lasenne nakazała, aby dano jej konia. Ona sama, rzecz jasna, siedziała w lektyce i chciała, by Justyna jechała cały czas obok niej, tak, aby mogły ze sobą rozmawiać.
Tisrok dla co bardziej szacownych gości przygotował komnaty w swoim przepastnym pałacu i rodzina Korradina też została tam zakwaterowana. Służba i niewolnicy zostali dołączeni do służby Tisroka, każdy z gości zatrzymał dla siebie tylko jednego osobistego służącego. Lasenne oczywiście zdecydowała się na Justynę.


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Nie 16:25, 05 Gru 2010, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Risate
Pasowany na Rycerza
Pasowany na Rycerza


Dołączył: 19 Cze 2009
Posty: 830
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Narnia - Samotne Wyspy

PostWysłany: Pią 10:06, 31 Lip 2009    Temat postu:

Rodzina Ahdara i cała zabrana służba wyruszyli kolejnego dnia o świcie. Podróż do Taszbaanu trwała jakieś 6 - 7 dni. Oro, Ahdar i Fal niesieni byli w lektykach, a za nimi szła cała służba. Nadzorcy niewolników jechali na koniach. Wyprawa była naprawdę wyczerpująca. W końcu dotarli do bram Taszbaanu.
"O Aslanie! Spraw, bym spotkała tu kogoś z mych towarzyszy. Uwolnij nas wszystkich, Aslanie. Musimy jeszcze uratować Narnię... naszą kochaną, rajską Narnię" myślała Estera.
Weszli do Taszbaanu. Okazało się, że Ahdar jako ważna osobistość dostanie wraz z rodziną komnatę w zamku Tisroka. Każdy mógł wziąć ze sobą jednego służącego. Oro wzięła Esterę. Elfka kompletnie nie miała pojęcia, czemu.
- Czemu ja? - spytała.
- Jesteś elfką. Jesteś niespotykana. Muszę się tobą pochwalić - rzuciła do niej uroczym głosem zza ramienia.
Estera zamilkła. Później Oro dała jej jakąś przyzwoitą szatę, w której mogła się pokazać z nią na zamku. Dziewczyna była bardzo próżna, pyszałkowata i dumna.


Ostatnio zmieniony przez Risate dnia Pią 10:09, 31 Lip 2009, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Narnia.pl Strona Główna -> Narnijskie RPG / Archiwum narnijskiego RPG Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 16, 17, 18  Następny
Strona 2 z 18

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island